Recent Posts

środa, 31 lipca 2013

Ramadanowe historie - Agadir

Wrażenia, ocean i moja dusza.


Zaczęło się od pierwszego wrażenia: A mówiła Pani, że Agadir to takie duże hałaśliwe miasto, zatłoczone i tętniące życiem… wymienia „zalety” turystycznego miasta mój turysta. A tu tak spokojnie i plaże prawie puste, tak fajnie, romantycznie…



Agadir – jak i wiele innych miejsc turystycznych w Maroku – podzielił się na poszczących i nie.  Wszystkie wydarzenia „z życie wzięte”, ta codzienność wokół,  toczy się jakby w zwolnionym filmie.

Południe. Strefa nieturystyczna Agadiru. Okolice „Souk” czyli targu. 
Ruchy mijanych mnie ludzi były ospałe – pewno też miał wpływ na to upał. Ogólnie pustawo na ulicach. Barwne i gwarne, na co dzień stragany, teraz oblepione karteczkami – „Ramadan: zamknięte”. Sklepy również. Wszystkie bez wyjątku miały zaciągnięte kotary. No, bo, po co komu iść teraz do sklepu???
Tak samo jadłodajnie. Ale pojawiła się nowość: w krajobraz wpisały się równo poukładane krzesła przy pustych stołach kawiarnianych ( normalnie tego się nie praktykuje, krzesło może stać gdzie chce ten co na nim siedzi) . 


A souk?  Idąc wzdłuż piaskowego muru nie działo się prawie nic ....Cisza. Parę nieśmiałych kupców próbuje ubić targu.... To było moje pierwsze wrażenie spokoju i zmian w mieście podczas Ramadanu. 
Souk – najbardziej barwne i gwarne miejsce, gdzie życie zamiera tylko późną nocą teraz wyglądał na opuszczony. Owszem, popołudniem nabierze kolorów, kiedy to wyjdą wszyscy ci, którzy muszą uzupełnić zapasy żywności na wieczór i noc. Ale teraz zionął pustką.

Wczesna pora popołudniowa. „Zone touristique”

W poszukiwaniu kontrastu oraz czegoś do jedzenia i picia moje nogi kierują się w stronę oceanu, na „La Corniche” – promenadę.



Entliczek, pętliczek, na która wypadanie?? Liczę w myśli te zamknięte…
Jedna knajpa za McDonaldem, druga ta cała oszklona, trzecia jakaś tam kawiarenka i...Uf. Bęc! Otwarte. „Moja” pijalnia soków nie zawiodła.
Tyle miejsc do wyboru!
Ja - jedyny konsument.
Pije zimny sok pomarańczowy i powoli zatapiam się w widoku przede mną.


(...)


Ocean ma to do siebie, iż koi wszystkie zmysły. Ten połyskujący, falujący błękit, który przypomina mi atłasowa suknie kobiety. Materiał opłata jej ciało jak ocean moja dusze.
I ten niesamowity spokój. Intensywnie żółte promienie słońca, które muskają tafle wody. Słychać tylko szum fal, co jakiś czas krzyk mewy. Wiatr niesie ze sobą zapach wody i morskich stworów.

Nad plażą drga rozgrzane powietrze. Parę osób wolno sunie brzegiem. Pustka.
Leniwe ramadanowe popołudnie. A kontrast? O tak, dziewczyny naprzeciwko mnie łapczywie jedzą lody, ktoś pali papierosa, grupa wesołków mlaska nad obiadem. Ale niewiele tego. Czyżby turyści tez pościli? A może pozamykali się w hotelach z myślą, że i tak nie ma, po co wychodzić….

Sok się skończył. Jakaś nieprzestrzegająca postu marokańska mucha uczepiła się brzegu szklanki.
Rozglądam się wokół patrząc na twarze marokańskich przechodniów.
Maja w oczach zegar, który odmierza im czas do zachodu słońca. Niektóre twarze przybrały otępiały wyraz. Jeszcze 10 minut. Pełne napięcia, zaciskają usta. I plusk!. Słońce wpadło do wody.


Allach akbar! Bóg jest wielki! Słyszę syreny z meczetów i tupot nóg. To głód gna wiernych do domu na uroczyste śniadanie.
Idę i ja.



piątek, 26 lipca 2013

O ramadanie w Taliouine i o przemyśleniach...





Taliouine ( miasteczko w górach Jebel Siroua) podczas Ramadanu niewiele się zmienia. Główna ulica we wsi dalej tętni życiem. Tubylcy zaopatrują się w różne smakołyki na wieczór, turyści przemykają, dzieciaki biegają ulicy wołając: Madame! Bonbon?!


W hotelu wszytko funkcjonuje. Ospały kelner nalewa piwo turystom, jest nawet mleko przed 18.00 do kawy. Zazwyczaj należało poczekać do kolacji czyli do 20.00. 
Tylko na polach zaszły zmiany, czuć nadchodzącą jesień. Wysuszona ziemia, pożółkłe kępy trawy, uschnięte krzewy.


Zachodzi słonce jest 19.15. Czas postu się skończył. Pora zacząć śniadanie. Harrira i chabbakija.

Zjesz z nami? - Pyta kelner. Będzie sześć osób....
(...)
Za oknem góry utonęły w czerni nocy. Nie widać jeszcze gwiazd. Kompletna cisza. Wszyscy w domach przy miskach zupy, cieszą się pierwszym posiłkiem po całym dniu.
A przemyślenia?
Ramadan kojarzy się z oczekiwaniem. Czas, który, na co dzień nie ma zbyt wielkiego znaczenia w Maroku, nagle zaczyna istnieć. Oczekiwanie, wystawia na próbę żądania i chcenia.
To ćwiczenie cierpliwości. Cały dzień się czeka...
Cierpliwe oczekiwanie pozwala dostrzec o wiele więcej.
Podczas postu obserwuję spokojnie oczekujących na zachód słońca Marokańczyków. Często mam wrażenie, jakby w ich codziennym życiu nic się nie zmieniło, jakby to czekanie mieli we krwi, jakby się z tym już rodzili. 

" Poczekaj,  zobaczymy co się da zrobić” - często słyszę przy załatwianiu różnych spraw w Maroku.
Jest to bez wątpienia jedna z podstawowych cech charakteryzujących ten naród. Oczekiwanie i cierpliwość.






czwartek, 25 lipca 2013

Ramadan w podróży

.... czyli myśli nieuczesane

(...)



Najpierw była herbatka szafranowa koło Taliouine. Wybudzony ( o 9.00 rano) właściciel sklepu z szafranem mruczał pod nosem ze Ramadan ...  że spać nie dają...



Potem postój w Agdz. Wyjątkowo przeludnionym. Ktoś spał w cieniu, ktoś siedział na krześle. Gwar handlowego miasta zamarł w oczekiwaniu na koniec postu.
Dwa otwarte sklepy, parę biegających dzieciaków, jakaś ciężarówka z towarem. Bardzo senna atmosfera. Samo południe i Ramadan. Słońce przypieka. Wiatr leniwe, co jakiś czas, unosi w powietrzu tabuny kurzu...





Udaje mi sie znaleźć herbatę w jedynej otwartej jadłodajni.  Siadam. Na przeciwko mam funduk. Niegdyś miejsce dla karawan jadących z towarem. Bo Agdz, to przystanek handlarzy z Sahary. Na co dzień okupują go sprzedawcy daktyli. Ale nie teraz. Jeszcze za wcześnie, jeszcze śpią... Patrzę na stosy pustych lub poprzykrywanych kartonów po tym przysmaku. 



(...)
Przemieszczam się wzdłuż rzeki Draa, szlakiem 1000 kazb. Nie ma ich tyle, ale nazwa się przyjęła. Kręta droga pośród gór, wije się tuż przy wyschniętym - o tej porze roku - korycie rzeki. Jest koniec lata. Obwarowane murem i zamknięte w ksarach wioski ulepione z czerwonej gliny i oazy. Ogromne gaje palmowe.





Słońce już przekroczyło zenit, wiec wierni udają się do meczetu. Odświętnie ubrani mężczyźni, w białe suknie z kapturem ( dżelaby) lub bez ( gandory).  Pomiędzy nimi biegają dzieci. Kobiet prawie wcale.
To jedyne ruch i jedyne oznaki życia na trasie.


Meczety podczas Ramadanu są oblegane przez modlących się. Przesiadują pod i wewnątrz. Czytają Koran, rozmawiają, siedzą w ciszy lub śpią. Bo i tacy się zdarzają.
(...)
A w oazach...Sezon w pełni
Pomiędzy postrzępionymi gałęziami palm wiszą sobie jak czerwone i żółte kwiaty: daktyle. Kępy ściśniętych owoców, małe kuleczki. Pięknie kontrastują i ożywiają zieleń oazy.
Proszę to dla Ciebie – znajomy tubylec zeskakuje z palmy i wręcza mi trzy świeżo zerwane daktyle.
Dotykam ich ciemnofioletowa miękką skórkę. Pachną słodyczą a ich soczysty miąższ rozpływa się w moich ustach.





Daktyl otrzymany od nieznajomego to szczęście. Tak wierzą Marokańczycy. A w Ramadanie to podstawowy składnik potraw. Daktylem i mlekiem rozpoczyna się każde śniadanie ramadanowe.


czwartek, 18 lipca 2013

Casablanka w Ramadanie ...

Noce ramadanowe ciąg dalszy...


Casablanka w Ramadanie.
Ogromne miasto, które pochłania w swym obrębie ponad 3 miliony mieszkańców. Jedna jego strona wpada do Atlantyku, druga chyli się ku bardzo odległej Saharze…. Ale wrócimy do miasta.

Znowu noc. Mam wrażenie, iż w Ramadanie noce zapadają szybciej niż zazwyczaj. Ale chyba tylko ja. Muzułmanie narzekają, że słońce za wolno zachodzi. Lecz, ostatnimi dniami jest go tak mało, iż nie może się przedrzeć zza gęstych chmur. 



Nic, nie jest bardziej ponure, niż noce w Casablance. A w Ramadanie szczególnie. 
Ah kana laban! Śpiewa Salif Keita. To nie powinno się skończyć...

A gdzie Pani mieszka?
W hotelu
Tutaj?
Wszędzie
Pokoje hotelowe maja swoje historie. Zamknięte w każdym detalu, wyposażeniu, pozostawionym śladzie.
Meble nabierają szczególnego znaczenia. Tyle dłoni je dotknęło...
Lustra, – które zamykają spojrzenia kolorowych oczu...
A łóżko? Te wszystkie miłosne historie....

"Ah kana laban!" To nie powinno się skoczyć!
"El na ba" (...) dalej śpiewa Salif, piosenkę zbyt abstrakcyjną jak na ten moment, ależ czy Casablanka nie jest właśnie taka?  Abstrakcyjna?

Okna...Ileż oczu wypatrywało się w to, co za szybą???
Co widzę? Ciemny skrawek nieba. Światła drugiego bloku. Pustą szarą ulicę.


W ramadanie modlą się.
Chodzę do meczetów. Z różnych zakamarków miasta, docierają do moich uszu wersety Koranu. Śpiewają sury. Brzmi to pięknie. Nie ma znaczenia że nie rozumiem. Śpiew ten podnosi upadłą atmosferę miasta.
Ileż modłów wysłuchały te ściany pokoju hotelowego?



Za niedługo wschód słońca.
"Tańcz! Tańcz! Zatańczmy" (...) śpiewa Salif Keita
Tańcz, bo zaraz nastanie czas postu.
Bezsenne noce w Casablance,
w pokoju stworzonym z ludzkich historii.





wtorek, 16 lipca 2013

Ramadan - czas spokoju

... w Maroku Ramadan ( święto religijne muzułmanów) jest obowiązkowy, przerwanie ramadanu publicznie jest karane wiezieniem. Oczywiście, można w wielu przypadkach być zwolnionym od obchodzenia tego święta, wielu jednak, decyduje się wspólnie i wspólnymi siłami z innymi wiernymi nawiązać kontakt z Bogiem, modląc się, poszcząc i wyzbywając wielu przyzwyczajeń od wschodu do zachodu słońca.
( o samym święcie - innym razem - teraz:  ramadanowe historie czas zacząć ... )



Dzisiaj w Erfoud nie było gwiazd. Nie było ich również w Merzudze, kiedy wracaliśmy z pustyni, no, może oprócz jednej – Wenus...pięknie błyszczącej i samotnej na niebie bez gwiazd.
Nie było zachodu słońca, gdyż horyzont zakryły gęste mgły wirującego w powietrzu pyłu.. Góry z piasku wyglądały bardzo tajemniczo kształtując się w tej aurze.




Chodźmy, bo Ramadan czas przerwać – marudzą przewodnicy wielbłądów. Poganiając wszystkich, i turystów i czas.


Wracamy. Słońce, w końcu, schowało się zupełnie za wydmy. Została tylko czerwona poświata. W oddali, jak nadzieja, świecą lampiony z oberży.
Wewnątrz domowa atmosfera. Posiłek ramadanowy na podłodze. Gwarno.
Spragnione usta chłoną mleko i soki, zęby rozszarpują daktyle, żołądek syci się ciepłą harrirą ( zupa), słychać mlaskanie i chrzęst zgniatanych skorupek z jajek.

Potem wzeszedł księżyc. Trochę zbyt blady. Wychudłe policzka jeszcze niewypełnione, jeszcze należy poczekać

Ciemności drogi, kiedy wracaliśmy z pustyni do miasta, rozświetlały reflektory rozpędzonych jeepów. Tylko kurz się unosił...
W oddali niebo zaczęło burzowo grzmieć i błyskać.
Zerwał się wiatr...Który groźnie kołysał palmami.


Wiatr na pustyni ma zapach ziemi, jest ciepły i „szarpie”  skórę. Rozwiewa włosy. Przynosi zapach piaskowego morza...
Nastała kolejna świąteczna noc. Czas zabawy.

                                                                                                                                zdjęcie Piotra N.