Recent Posts

czwartek, 23 października 2014

Jesień nad Atlantykiem

LEGZIRA



Legzira o tej październikowej porze roku jest biała.
Mlekowe chmury przykrywają plażę,
A ocen kłębi się i burzy dodając do tej bieli trochę różnych odcieni szarości.
Tak jest rano.
W południe, w niebie robi się dziura,
przez którą zerka na nas kawałek błękitnego nieba.
Chmurki nabierają lekkości,
już nie kłębią się, ale tańczą w pierzastych, lekkich sukienkach.
I w końcu Słońce wynurza swoją twarz, najpierw bladą ale silną i wyspaną i
przegania wszystkich wokół.
Robi porządek taki, iż zaczyna samo panować,
oślepiając nas do późnych godzin popołudniowych.
Gdy zaczyna się męczyć,
ocean nabiera kolorów, błękit robi się turkusowy
a skały wokół purpurowieją z zazdrości,
nie zdając sobie sprawy jaką ładną kolorystyczną tworzą parę .






Martinitours zaprasza na indywidualne wyprawy, szczegóły martyna@martinitours.pl 

środa, 13 sierpnia 2014

Sidi Chamharouche


Czyli będzie to opowieść jak wybrałam się z pielgrzymka do marabuta (świętego) Chamharoucha * 
*świeci w Maroku mają moc uzdrawiania, różną, ten jegomość to którego wspinają się Marokańczycy z całego kraju leczy głównie niepłodne kobiety, ale też pomaga w dolegliwościach związanych z reumatyzmem i przywraca do równowagi chorą dusze..


Przygotowania do wyprawy:
- solidny obiad u rzeźnika plus czajnik mocnej herbat
- butelka wody w torbie
- 2 śliwki na wszelki wypadek
Ubranie:
 - kapelusz z szerokim rondem
- okulary przeciwsłoneczne
- sandały nomadzkie z miękkiej skórki
- chusta na ramiona
Czas wyprawy: 4, 5 godziny tam i z powrotem , no może parę minut więcej
Szlak: nie istnieje, choć jest wyraźna wydeptana przez muły ścieżka  
  • gdzie wędrujesz – zagaduje mnie grupa anglików?
  • A tak, przed siebie …( choć nie do końca do była prawda bo cel miałam...)






Mijając zatłoczone okolice Imlil, ścieżką pnącą się najpierw ostro pod górę a potem prowadząc przez wieś i koryto rzeki, weszłam w końcu na konkretny szlak,
trudno było oczyścić umysł, gdyż co jakiś czas a właściwie cały czas musiałam uskakiwać na skraj urwistej trasy aby ustąpić idącym mułom. W te i we wte.





Obładowane przeróżnym towarem. I przedmiotami potrzebnymi na biwaki i butlami gazowymi ale jednak głównie kobietami z dziećmi … To Marokanki w wieku przeróżnym zmierzały do lub od Świętego... Z mężczyznami u boku lub całymi wielkimi rodzinami ( ojciec, mama, itp.) wędrowały patrząc uważnie pod nogi..       
  • Salam alikum, labes? Beher?

Słyszę wesołe pozdrowienia
  • idziesz prosić o „barakę” ( łaskę) ? A mąż gdzie? - pytali ci bardziej ciekawscy …

Burzenie mitów o pierwszym etapie drogi na Toubkal
Nie trzeba mieć zbyt wiele ze sobą jak się idzie do Świętego bo wszystko co potrzebne do przetrwania można kupić.
Wody pod dostatkiem, co zakręt to prowizoryczna kafejka lub ujęcie źródlanej,
z głodu umrzeć nie można,
zgubić też się trudno.







Co powyżej Chamharoucha?
Koniecznie trzeba mieć ciepłe ubranie! Bez tego iść dalej nie można, nawet w sandałach do schroniska da się radę , gdyż pod grobowcem świętego jest postój mułów do wynajęcia ale bez wiatrówki nie. Wysokość około 3 tyś metrów n.p.m. niesie ze sobą przeraźliwie zimny wiatr.


Wrażenia:
O kontemplację i spokój raczej trudno, oczyszczanie umysłu a co za tym idzie i duszy nie do końca mi się udało :) Czyżby Sidi Chamharouch nie przewidział tylu chętnych ? A może „rozwija” się w pozostałych specjalizacjach... tego się jednak prędko nie dowiem..



ps. ta błoga mina to po wypiciu 2 szklanek świeżo wyciśnięto soku pomarańczowego, a na wysokości  ok. 3 tys m.n.p.m. smakuje FANTASTYCZNIE!!! 




wtorek, 12 sierpnia 2014

Imlil - czyli w rytm stukotu kopyt mułów



Rozpoczęła się kolejna wyprawa Martinitours - tym razem 14 dniowa. Będzie i o górach Atlasu Wysokiego i o górach Saghro, będą "szumiące" falami historie z nad Atlantyku i owiane piaskiem opowieści z Sahary! 

Dzień I – Imlil – w oczekiwaniu na grupę*
* grupa moich dzielnych turystów wyruszyła na 3 dniowy trekking. Cel – zdobycie szczytu Toubkal.



Imlil. Maroko, opodal Marrakeszu, a jednak turysta przywieziony tutaj przekracza jakby niewidoczną linie, jakby nagle znalazł się w innym świecie. To kraina „Berberów”, gdzie rytm dnia ustala słońce i stukot kopyt mułów …

10 Sierpień 2014 rok 
Noc.
Wysokość 1740 m.n.p.
Księżyc w pełni, jak ogromny srebrny talerz wisi na niebie a
jego światło pięknie wyodrębnia ostre kontury gór – to Atlas Wysoki.
Majestatyczny i trochę już uśpiony....
Dużo po północy a we wsi Imlil, jeszcze toczy się życie, głodni wypełniają brzuchy mięsem grillowanym, jeszcze można iść do sklepu po deser :)
No i trwa wesele! Zabawa na całego, słychać gwar rozmów, tradycyjnie wykonywaną muzykę i radosne jodłowanie kobiet, które unosi się echem po całej dolinie


Oberża na uboczu. Właściciel wyczekuje spóźnionych gości na ulicy.
Krzątanina w kuchni i po chwili na stole ląduje waza z zupą i micha parującego i pachnącego kuskus.
Noc tuli do snu, gdy zamykam oczy, ciszę przerywają tylko weselne dźwięki muzyki...
A nad ranem wyjątkowo budzi mnie ostry głos muezina z pobliskiego meczetu, który o wschodzie słońca nawołuje na modlitwę.

Ranek, wszyscy turyści w tym i moja grupa opuszczają w pospiechu oberżę, czeka na nich najwyższy szczyt w Atlasie Wysokim – Toubkal 4167 m.n.pm. Mówi się iż 90 % przyjezdnych do wsi Imlil dociera tu w jednym celu – zdobyć ten szczyt!
Hmm.. w takim razie ja zaliczam się do tych 10 % i będę poznawać okolicę :)


Słońce o tej porze roku ma za zadanie: przypiekać i smażyć.
Silne promienie na tej wysokości wręcz oślepiają, na szczęście Imlil jest pięknie położone w dolinie ocienionej przez rosnące tu drzewa orzecha włoskiego, jabłonie, śliwki i grusze …
Zanim wieś stała się bazą wypadową na ten Toubkal, ludzie tutaj utrzymywali się z sadownictwa. Teraz prym wiedzie turystyka.
Są trzy takie miejsca w Maroku w górach Atlasu Wysokiego: Imlil, Ouzud i dolina Ouriki gdzie często krajobraz jest „przykryty” wycieczkami z całego świata. :)
Centrum Imlil – gwarno jak w przysłowiowym ulu, dźwięk motorów samochodów terenowych i „grand” taki mieszka się ze stukotem kopyt mułów ze śmiechem dzieci i okrzykami sklepikarzy






Niegdyś – jeszcze pod francuskim protektoratem (1912 - 1956) – nadzór wsi sprawował niezbyt mile postrzegany przez tubylców kaid Souktani, który na szczycie wzgórza, w samym prawie centrum wsi miał swój zamek – kazbę. Gdzie ze swoja francuską żoną pławił się w luksusie i  miał jako jedyny wówczas a były to lata 50' elektryczność, prąd był napędzany kołem wodnym, które stoi do dzisiaj.

Ciekawe jaki były uczucia mieszkańców, gdy kilkadziesiąt lat później, bo 1995 roku, dwóch śmiałków z Zachodu postawi - dosłownie - kazbę „na nogi” i znowu rozbłyśnie ona lampionami i dostatkiem...





Spacer do kazby to trakt usiany kupami mułów, które albo dźwigają na grzbiecie bogatych gości kazby i ich bagaże, albo mało ruchliwych turystów, którzy chcą udać się nieco wyżej niż sama twierdza – hotel.
Brama wejściowa i informacja iż wejście do hotelu – kazby kosztuje 50 dh
Wewnątrz cisza i alejki obsadzone ziołami.


A na szczycie jeden z wież komfortowo urządzone siedlisko obserwacyjne :)
Okolica koi oczy. Błogi spokój.




Co jeszcze ? C.D.N. 













czwartek, 17 lipca 2014

Ar - ramad

Czyli w dziewiątym miesiącu kalendarza księżycowego, w Ramadanie.


Lipiec na wschodnich rubieżach Maroka, to czas kiedy słońce wysysa życie ze wszystkiego co ma w sobie wodę.
Rośliny marszczą się,
Ptaki przestały śpiewać
a ludzie oblizując spierzchnięte wargi.
Jedynie kamienie wystawiają swoje grzbiety jakby nigdy nic..
Jakby to rozżarzone łaskotanie słońca było przyjemne.

Ksary – wioski z gliny zamarły w oczekiwaniu aż ktoś w końcu zacznie się w nich krzątać.
Póki co, wszyscy śpią, koty ludzie i nawet parę psów co się cudem uchwało w oazie.





W pół otwartych drzwiach widać tylko wyłożone nogi drzemiących ...
Cisza.
Upał.

Tylko od czasu do czasu słychać śmiechy dzieci biegających boso po wiosce lub okrzyki klęski bądź triumfu grających w piłkę 


Ciszę pięć razy dziennie mąci śpiew muezina z meczetu. Robi się poruszenie wśród uśpionych mężczyzn siedzących gdzieś w cieniu, czy to pod rozłożystym tamaryszkiem czy pod ulepionym z piaskowej gliny murem.
Ręce sięgają wody, czas ablucji, czas otrzeźwienia. Pora na modlitwę.

19 lipca 2014. Ramadan. 


Pogranicze Algierii. Niegdyś garnizonowe miasto na pustyni, teraz jak do Mekki, zjeżdżają się tu Ci, którzy chcą wyruszyć na malownicze wydmy piaskowe. Pofałdowana, przyprószoną piaskiem ziemia tworzy usypiający krajobraz. Ci którzy odważyli się stawić słońcu twarz w samo południe, gdzie temperatura przekracza 40 C, kołyszą się wolno zmierzając do celu. Domy pomalowane na czerwony kolor, jak to zwykle w Maroku w głębi lądu, sprawiają iż robi się jeszcze cieplej...
Człowiek ma ochotę się przytulić do takiej ściany i poczekać aż utworzy się na nim kołdra z piasku i zatopi się w tym krajobrazie po uszy.


Wszystko to: koloryt otoczenia, krajobraz i temperatura sprawiają iż żywa istota, przeobraża się za dnia w lunatyka. Szukając cienia, chodząc po omacku wygląda się jak zjawa, szczególnie w tych swoich białych odświętnych sukniach – „djellabah”.
Tą senną atmosferę szarpie co jakiś czas silny podmuch wiatru, gorącego jak z suszarki i ostrego jak zęby wilka, szczególnie gdy sypnie tym piachem prosto w twarz.
I tak mija czas.
Ktoś w końcu złożył ofiarę i po dwóch dniach szalejący ciepły wiatr „chergui” ( samum) złagodniał. Nie żeby wycofał się i poddał chłodnemu frontowi, który zwykle potem nadchodzi ale ucichł na tyle, iż palmy odetchnęły bo przestały być szarpane a ludzi odważnej zaczęli otwierać oczy.

Zrobiło się cicho.
Szarawo, gdyż słonce zaczęło w końcu układać się do spoczynku.
Pomimo zbliżającej się godziny śniadania ramadanowego nie można było wyczuć napięcia w powietrzu, jak to bywa w dużych miastach.
Ze spokojem został nakryty stół, ktoś w kącie dogrywał partyjkę .


Ludzie usiedli znużeni i czekali na znak. Ten kto ma zegarek, co chwilę patrzy na wolno posuwająca się wskazówkę. Tu głos muezina nie ma racji bytu. W końcu ktoś nie wytrzymał i zadzwonił do miasta, gdzie wszystko zawsze podane jest jak na dłoni.
  • Już?
  • Już!
I zaczął się rwetes jak w ulu, miska z zupą krążyła od wygłodniałych rąk do kolejnych,



zęby rozrywały szybko woreczki foliowe z maślanką,

spękane usta spijały ze szklanek sok pomarańczowy,
ktoś uparcie walił skorupką jajka o stół, aż ta w końcu pękła.
Wszyscy byli razem ale nie było nikogo. Zatraceni w potrzebach przez chwilę zniknęli.
Trwało to chwilę i nagle czyjeś oko dojrzało drugie, wilgotne już usta mogły się uśmiechnąć.
Ktoś głośno odetchnął,
ktoś coś powiedział,
zadzwonił telefon,
ktoś wstał i zapalił papierosa
Ład codzienności wrócił do norm, porządek i nawyki zostały przywrócone do łask. To nic i że tylko do wschodu słońca.
Każdy poczuł się pewniej.

Następnego dnia, 8 rano. Hotel.
Spijam powoli smolistą kawę. Mocna kawa i gorące powietrze.
Zaczyna mi brakować tchu...
Mam wrażenie, iż ta woda naprzeciwko mnie w basenie to fatamorgana... tafla błyszczy i razi w oczy.
Powietrze stoi w miejscu. Nic się nie rusza, nawet jeden pyłek, ziarenko pisku, nawet wąs kota schowanego pod krzesłem. Słysze chlupotanie kawy w własnym przełyku.
One też pewno to słyszą , pracownice hotelu.
Kobiety ciemnej karnacji, masywnej budowie i mocnych nogach łypią na mnie okiem.
Kropelki potu ciekną im jak łzy po licach.
Patrzą i z zaciekawieniem i z pogardą.
Rumieniec wstydu zapłonął na mojej czerwonej twarzy, one jednak nie mogą go zobaczyć.