Recent Posts

niedziela, 14 listopada 2010

cenniejszy niż złoto



Jest taki czas, pod koniec października, kiedy słonce nie wypala wszystkiego wokół za to ozłaca swymi promykami wyschnięte wzgórza, w nocy  zaś czuć nadciągającą zimę. To wówczas, Berberyjki z okolic Taliouine, udają się na zbiory kwiatów krokusa. Poukrywał się w dolinkach pomiędzy pięknymi górami Jebel Suira.

Kobiety wyruszają na zbiory o wschodzie słońca. Na plecach maja kosze do których wkładają ręcznie odrywane główki krokusa. Śpieszą się, aby słońce nie wysuszyło kwiatów.
Później odbywa się najważnieszy etap: kobiety dekilatnie odrywaj nitki które zawiera wewnątrz krokus. Kwiat ma tych nitek zaledwie 2 lub 3. Wysuszone na słońcu są jedną z najdrożyszch przypraw świata. Dlaczego? Ponieważ aby otrzymać 1 kg tej przyprawy potrzeba aż 150 tyś kwiatów.



Szafran jest przyprawą korzenna, rozgrzewającą i kiedy ziąb daje się we znaki wsyp  garść dobrej herbaty do czajniczka zalej woda i zaparz a pod koniec dodaj parę nitek szafranu..Taka herbatka szafranowa osłodzona miodem nie tylko rozgrzewa ale tez cudnie pachnie i pozytywnie wpływa na zmarzniętą dusze :)


Czasami w sezonie szafranowym Berberyjki duszą w "tagine" kurczaka z dodatkiem tej cennej przyprawy. Oczywiście nie chodzi o nadanie kurze żółtego koloru / choć jak wiadomo szafran rozpuszczony barwi na żółto i to nie tylko kury, ale i szaty, o czym wiedzieli już starożytni, którzy wykorzystywali go m.in. jako barwnik/ .
Zaś w Polsce w kuchni staropolskiej słychać było takie okrzyki: " pieprzno i szafranno mości panno! "
Bisaha!

środa, 10 listopada 2010

Taliouine

Jedziemy do Taliouine, 200 km od Agadiru, 150 km od Ait ben Haddu,  wioska przycupnieta w dolinie pomiedzy Atlasem Wysokim a Górami Sirua.
Przez środek wioski przepływa rzeka, a raczej jest to koryto, ze śladowymi ilościami wody spokojnie płynącej lub niewielkie kałuże w których rechoczą żaby. W dolinkach, w okolicy rosną krokusy z których to powstaje po żmudnym procesie obróbki jedna z najdroższych przypraw na świecie czyli szafran.
Cisza i spokój. Jednym miejscem rozrywki jest głowna ulica która przecina wioske na pół. Tam ulokowały sie sklepy spożywcze i herbaciarnie, i jest oczywsicie i pucybyt i warsztat mechaniczny a nawet stacja beznynowa.

Nad wsią dominuje wielkie zamczysko – kazba – warownia rodu Glouich, zamieszkała w XIX wieku przez kuzynów tych Wielkich Panów Atlasu Wysokiego -  jak ich zwano, gdyż zarządzali tymi terenami.


Kazbę wprawdzie można oglądać tylko z zewnątrz, gdyż jest częściowo zamieszkała. Nie, nie przez potomków Glaoui, choć kto ich tam wie...
 Jest to prawie ruina. Strzelają w niebo wieżyczki z których to pewnie kiedyś strażnik wypatrywał kto idzie: wróg czy przyjaciel.
 
 
 
 
Na jednej z wież, gniazdo uwił bocian. Bramy, niegdyś były obsadzone strażą, teraz przez otwarte drzwi tylko hula wiatr.
 
 
 
Można wejść na główny plac, gdzie pewnie zbierali sie interesanci.


Przy kazbie parę malutkich chatek z gliny. Słychać radio. Ot, cywilizacja.

Rady praktyczne:
Jak tu trafić? Jedziesz główna i jedna asfaltowa droga we wsi ( od strony Tarudant ) po prawej masz rzekę (“oued” czyli koryto, które zapełnia sie częściowo przy wiosennych roztopach śniegu) mijasz je jadąc dalej asfaltowa droga a następnie zraz za – skręcasz w prawo. W drogę nieutwardzona. Kazbę widzisz z oddali cały czas. Obok niej znajduje sie najlepszy hotel w mieście: “Ibn Toumert”. Wewnątrz hotelu - basen. Pokoje: wyobraź sobie meble dla krasnali. Malutkie stołki, sofy i stoliki. Taka imitacja salonu marokańskiego. Miniaturowy balkonik. Ale to wszystko wystarczy aby zapewnić wygodny odpoczynek. Za pokój 2 osobowy oczywiście ze śniadaniem zapłacisz 400 dh (ok 40 euro)

No i ten widok! Z okien widać pofałdowane przez czas góry Jebel Sirua. Łyse góry. Taliouine ukrył sie na ich zboczach. I ta cisza i spokój.

 W hotelu pracują sympatyczni mieszkańcy wioski, to nic iż w większości mówią tylko we własnym dialekcie Berberów. Liczą sie chęci pomocy turyście, a te sa duże.
- mogę prosić kawę z mlekiem, duża? - zapytałam kelnera?
Nie ma mleka mleko będzie o 19.00 – powiedział z uśmiechem, ale spojrzał na mnie i chyba w moich oczach zobaczył rozczarowanie ( a było ono ogromne) gdyż szybo dodał : ale jest kawa! :) uśmiechając sie przy tym promieniście. Spojrzał raz jeszcze na mnie, pomyślał chwile i znowu dodał:  i herbata!

-Nie ma mleka? Spytałam jeszcze raz w nadziei ze może źle zrozumiałam
Przyszedł recepcjonista pytając w czym problem, stałam tak patrząc na jednego i drugiego i każdy z nich śmiejąc sie mówił ze mi zrobią kawę bo jest kawa, czarna a mleko będzie o 19.00
- o 19.00...to za ponad godzinę...popatrzyłam na zegarek  i na nich - hmm...staliśmy tak przez chwilę bezradnie patrząc na siebie - Dobrze odpowiedziałam na ich uśmiech, będę za godzinę jak będzie mleko...
Warto było poczekać. O 19.00 zeszłam po moja kawę. Parzenie jej zabrało kolejne 10 minut
i na tacy pod mój nos wjechała duża szklanka i dwa dzbanki porcelanowe, jeden z kawa drugi z mlekiem! Mleko było podgrzane... Na dowód symaptii dostałam na spodeczku do kawy 5 kostek cukru. Dlaczego 5 a nie 6! ? gdyż 5 to liczba przynosząca szczęście, jak pięciopalczasta dłoń Fatimy jak pięciopłatkowy kwiat z czarnym (ochronnym) kamieniem pośrodku.
Dostałam kawę zrobiona od serca
Kawa taka, popijana na balkonie, gdy zapada zmrok i góry przybierają mroczny kształt a jeszcze w oddali widać ostanie promyki zachodzącego słońca, i tylko słychać szum palm targanych wiatrem smakuje wybornie!

Trasy i scieżki czyli wolne popłudnie w Taliouine:



Co robić? Wokół hotelu i kazby są wydeptane ścieżki. Wybierz jedna z nich i idź nad rzekę i dalej w stronę centrum wioski albo objedz twierdze przez gaj gdzie rosną oliwki i migdałowce.
Do sklepu kilometr, trzeba wyjść z hotelu i na prawo, dróżką w stronę zabudowań. Po 10 minutach będzie sklep a potem wjedziesz pośród domy, miniesz warsztat samochodowy, souk a wszędzie po ulicach Będzie hulał wiatr i unosił piach.



Wychodzę więc z hotelu i kietuje sie na prawo w stronę skepu i souk (targu) Po chwili dogania mnie kobieta ubrana w bawełnie suknie i jeszcze spódnice, okryta szczelnie chustą. Wszystko to ma kolorowe, na dłoniach ciemna henna.
- Salam - mówie
- Salam - odpowiada -  Labes? Beher? - pyta
I tak sobie wędrujemy: ona i ja rozmawiając każda w swoim języku i uśmiechając sie do siebie. Zostawiam ja po dłuższej chwili, macha na pożegnanie. Zdradziła, iz mieszka w kazbie. Czy fajnie? Wzruszyła ramionami...Mieszka tam 5 rodzin...
Obejrzałam sie za siebie, gdzie kątem oka dostrzegłam częściowo zawaloną warownie...

Ideę dalej, chce dojść do głównej drogi. Ufam iż znajdę ścieżkę Jestem sama. Spokój. Ktoś tam siedzi pod murem, gdzieś w oddali szczeka pies, jedzie samochód...
Przedzieram się przez podwórza domów, uliczkę z zamkniętymi warsztatami.


O tu otwarte drzwi, zajrzę do środka. Leży sobie pani ubrana w błękitna suknie na podłodze...odpoczywa?
Pan z chlebem w ręku przechodzi obok mnie i wchodzi do kolejnych drzwi, idę dalej wydeptaną ścieżką i szukam przejście w dół , do koryta wyschniętej rzeki a potem dalej do głównej ulicy.



Gdzie co krok coś zaskakuje w krajobrazie, ot np. Mijam samochód porośnięty trawą...



panią z wiadrem na głowie...
 
 

Spacer był udany. Drogę do wsi odnalazłam, przeszłam przez rzekę prawie sucha noga, bo jeden but wpadł mi do wody,
 
 
 poznałam chyba wszystkie dzieciaki w wiosce, spotakłam kobiety zbierające trawę dla zwierząt
 
i kobietę przeganiającą owce przez rzekę.
 

A gdy słonce już chowało się za góry i okolica zaczęła przybierać intensywne żółto - pomarańczowe barwy zatrzymałam się na chwilę przy fragmencie kazby, zadumałam nad dawnymi czasy...Pewnie kiedyś była tu sala balowa i ogormny dziedziniec dla gości .


 Roztacza się z tego miejsca znakomity widok na wioskę, można by tu stac długo i patrzeć na zmieniającę się kolory wraz z zachodzacym słońca, ale woła juz muezin na ostanią modliwe. Koczy sie dzień i moja wyprwa po Taliouine.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Imilchil

... i będę Cię miał w wątrobie aż do śmierci...lub dłużej*





A było to tak: wysoko w górach Atlasu gdzie od wieków walczyły ze sobą plemiona Ait Hdiddu żyły sobie dwa rody wrogo do siebie nastawione a zmuszone korzystać ze wspólnego źródła wody.
Pewnego dnia chłopak wysłany po wodę ujrzał po drugiej strony źródła dziewczynę z wrogiego rodu, która siedząc na kamieniu prała ubrania. W pewnym momencie ich spojrzenia spotkały się...Odtąd chłopak nie mógł uwolnić się od wielkich kasztanowych oczu dziewczyny i jej urody, a ona...codziennie marzyła aby właśnie w nie patrzył.
I tak zaczęli się spotykać, nad źródełkiem które było ich wyznaczoną granica.
Wreszcie wyznali swe uczucia rodzicom. Jakże ich wielki smutek był gdyż usłyszeli odmowę na małżeństwo i na dalsze schadzki.
Pewnego jesiennego wieczoru kiedy kolory zachodzącego słońca naznaczyły krajobraz purpura, podeszli do siebie, złapali się za ręce, pocałowali i skoczyli do wody.
jednak los im nie sprzyjał, nie zgięli ale tez nigdy się nie odnaleźli. Ponoć pasterze widzieli ich gdzieś błąkających się po górach. Ktoś widział jak chłopak siedział dzień i noc i płakał po jeden stronie urwistych zboczy atlasu a dziewczyna po drugiej...
Siedzieli ponoć tak długo aż wypłakali jezior Tisli i Isli  Co w języku ich rodaków - tamazight - oznacza to Narzeczoną i Narzeczonego.




Prawda to czy nie jeziora są do dziś Isli i Tisli oddzielone górami a połączone sercem. Sercem dwójki młodych zakochanych którzy nigdy nie mogli byc ze soba razem. Wypłakali wiec te wielkie krople wody (...)
zaś ich rodzice po długich poszukiwaniach zrozumieli jaki bład popełnili nie pozwalać im połączyć się węzłem małżeńskim. Postanowili , aby odpokutować winę - ze od tego momentu az do końca świata co roku w dzień tej tragedii będzie się odbywało wielkie swieto: Targi Narzeczonych.
I tak się dzieje, mussem / tak się w ich języku zwie wszystkie festiwale/ w wiosce Imilchil odbywa się w ostatni weekend września. Jest to szansa na zaręczyny wszystkich pann i kawalerów na wydaniu z okolic a także wdów, wdowców i rozwodników.
I ja tam byłam, herbatę z nimi piłam ...

* wyjaśnienie : w Maroku w momencie ślubu, młodzi którzy wkładają sobie obrączki na palce wypowiadają właśnie takie słowa... gdyż najważnieszym organem jest w tej kulturze nie serce a wątroba.