Recent Posts

wtorek, 27 listopada 2012

W krainie Chleuh przygód ciąg dalszy - gry i zabawy towarzyskie w Tafraoute

                                                    - W DOMU RACHIDA -




 " Siedziałam na tarasie z twarzą zwróconą do słońca jak jakiś ciepłolubny kwiat (...). Podziwiałam imponujące widoki (...). Patrząc na ogromne, niezmienne od wieków zbocza z kwarcytu, piętrzące się wzgórza z pomarańczowoczerwonego granitu i jaskrawe plamy zieleni  w oazach na dnie doliny, bez trudu mogłam wyobrazić sobie życie toczące się tutaj od najwcześniejszych czasów (...). Kiedy patrzyłam na miejscowych, krzątających się niespiesznie wokół swoich codziennych spraw, w swoich długich szatach (...) wyobraziłam sobie siebie jako podróżnika w czasie i jednocześnie turystę, kogoś kto przebył nie tylko tysiące mil powietrznych, ale także tysiąclecia (...).  frg. z "Tajemnica Amuletu" J.J.



- Merhaban, merhaban! - radosne,  powitalne okrzyki od progu domu towarzyszyły nam podczas kwaterowania w typowej berberyjskiej chałupie z kamienia. Jak już rozlokowaliśmy nasze rzeczy i siebie samych, zasiedliśmy na tarasie i pijając herbatkę rozglądaliśmy wokół, a było na co patrzeć .... widok na cała dolinę, zachodzące słonce i nawoływanie muezina na modlitwę z pobliskiego meczetu. Ta magia miejsca towarzyszyła nam 2 dni, bo tyle zostaliśmy w Tafroaute, w miejscu gdzie diabeł mówi dobranoc :)



Karty! Zakupy! Rowery! Jazda na dachu samochodu! Książka! Tańce! - takie okrzyki słychać było podczas śniadania, burza mózgów! Czyli planujemy nasz dzisiejszy dzień.



- A może pójdziemy na spacer do wąwozu - zaczęłam - O tu, w dole jest rzeka, jak pójdziemy wzdłuż koryta to dojdziemy do maleńkiego jeziora...
- Tak! - odpowiedzieli wszyscy zgodnie - Idziemy do wąwozu.


Spacer rozpoczął się całkiem sympatycznie, wody w korycie nie było prawie wcale, słonko świeciło, ptaszki śpiewały  a nasze serca się radowały!



Aż nagle, ścieżka zaczęła się rwać.... i już po chwili, aby iść dalej musieliśmy skakać po głazach jak kozy ...


Dalej... no tak, co było dalej nie powiem ;)



(...) Tymczasem w całej kazbie wrzało jak w ulu (...). Wojowniczy Szleu nie umieli i nie chcieli grzebać się przy roli, karczować lasów i paść bydła. (...) Górale bowiem od dziadów - pradziadów trudnili się wojną i rozbojami na drogach karawanowych (...) "Orlica" A.F.O.


Walki plemienne w wolnej chwili po obiedzie ;)

Kobiety zaś trudniły się od zawsze do teraz sztuką, to one przekazują swoja bogata kulturę dzieciom.



Zaś wszyscy razem, zgodnie, kiedy nastawał czas pokoju pomiędzy plemionami, udawali się na souk ( trag ) aby kupić najbardziej potrzebne produkty. To chodźmy!



Przyprawy, migdały i oczywiście buty!!! Bo w Tafraoute szewcy robią najlepsze góralskie trepy  ale też delikatne kobiece klapeczki :)


Czy 2 dni już minęły? Tak.... pora udać się w dalszą podróż. Ben Youssuf na czele naszej karawany!


I jeszcze po załadowaniu wszystkich bagaży, korzystamy z typowego "kranu" z wodą.



Może po drodze uda na nam się znaleźć ostatniego Lwa gór Anty Atlasu...?






środa, 21 listopada 2012

W krainie Berberów Chleuh cz. II


                            Impreza integracyjna zakończona weselem 


Kręty "piste" czyli nieutwardzona droga wiedzie nas przez Anty Atlas, co jakiś czas mijamy małe osady i oazy. Od razu na myśl przychodzi mi powiedzenie: " co krok do przesąd, co dwa kroki to zabobon, co 1000 m to palma a co dzień drogi to źródło" .... muszę dodać iż co jakiś czas przerwa, oczywiście Insallah / jak Bóg da/


- Zatrzymamy się tutaj aby skosztować daktyli? - łypnął na mnie jednym okiem Krzysiek (tym którego nie wyciąga widelcem na co dzień)
- jasne - odpowiedziałam - tym bardziej iż wydaje się iż chcą nas poczęstować :)
I dodałam do grupy: kobiety zasłaniają dekolty, nikt nie robi zdjęć kobietom. Wychodzimy!



Daktyle prosto z palmy, całe wiadro dla nas! :) daktyle to afrodyzjak więc zjadamy po 7 - na szczęście




A w między czasie, kiedy zajadaliśmy się daktylami i wymienialiśmy co chwilą serdeczne uściski z nowo napływającymi tubylcami ze wsi, kobiety, które zbierały trawę i zioła w oazie podeszły do nas i rzuciły cały bukiet wraz z kwiatami dla Tudy :)



A okrzyków radości było przy tym co niemiara!



A potem sprawy potoczyły się szybko, jakże by mogło być inaczej, gościnność tubylców sprawiła iż poszliśmy do ich domu na tradycyjną herbatkę z ziołami i nie tylko :)



A w zaciszu domowym Berberów, po zwiedzeniu całego gospodarstwa i poznaniu wszystkich obecnych domowników oraz przy zachowaniu wszystkich zasad dobrego zachowania się czyli np. na dywanie siadamy bez butów i nie odmawiamy tego czym nas częstują, raczyliśmy się herbatką



oraz tradycyjnymi przysmakami czyli: oliwą z oliwek, oliwą z drzewa arganowego,  powidłami i pastą orzechową amlou :) mniam mniam ...
I jak to zwykle bywa po przyjęciu goście rozchodzą się do swoich domów... ale nie w Maroku! po przyjęciu impreza dopiera się zaczyna ....
I nasza Tilili została ...PANNĄ MŁODĄ!!!



a ilu mężów miała Tilili ? ;)

niedziela, 11 listopada 2012

Wyprawy Martinitours - " W krainie Berberów Chleuh"

                                      ..... W krainie plemion  Chleuh 




Wyprawa rodzinna przez ziemię Berberów Chleuh trwała tydzień. Pokonywaliśmy dziennie naszym samochodem terenowym nie więcej niż 200 km.


za to dużo oglądaliśmy i uczestniczyliśmy  w ciekawych spotkaniach z tubylcami po drodze :)  
Nasza trasa rozpoczęła się i zakończyła w Agadirze a biegła wzdłuż wybrzeża Atlantyku, w stronę Sahary oraz przez najstarsze góry Maroka czyli Anty Atlas ! 

A to nasza załoga: pierwsza z lewej to mówiąca wierszem Aisza, następnie nieustający w zaskakiwaniu nas i robieniu niespodzianek herszt piratów czyli  Krzysiek ( założę się, że oko też potrafi wyciągnąć), potem szef wszystkich osiołków Marokańskich czyli  Abu Youssuf, wierny swojemu zielonemu turbanowi,  odważna i niezłomna  Tuda,  szukający przygód i miłośnik sziszy czyli Mohamed, radosna i kochająca samochody i niebieski turban Tilili oraz ja - Martinitours. 



Przygoda w Amtoudi 
Amtoudi to niewielka wioska w Anty Atlasie. Pewno byłaby pomijana podczas wędrówek po Maroku, gdyby nie spichlerz, który  przyciąga wszystkich miłośników kultury tubylców. Ale to nie byle jaki spichlerz. 
Po pierwsze, usytuowany jest w miejscu nie do zdobycia przez ewentualnego wroga, na samym szczycie skały i był jednym z większych tego typu obiektów w całym regionie, po drugie świetnie zachowany i można go zwiedzać. Spójrzcie sami :



Arra! Araa! Nasz nieustraszony przywódca osiłków pędzi  pod same wrota spichlerza narzucając jednocześnie tempo innym....  którzy o własnych siłach wspinają się ponad 30 minut  po wąskiej ścieżce . 


araa! arra! 


salam alikum - uśmiechnął się do nas Youssuf, czyli odźwierny i przewodnik po spichlerzu
malikum salam - odpowiedzieliśmy mu zgodnie
Po czym weszliśmy do środka.



Spichlerz wybudowany na potrzeby plemion Id - Aissa w XII wieku służył do przechowywania żywności poszczególnych rodzin a także dobra wspólnego. Na wypadek wojny pomiędzy plemionami służył jako schronienie dla kobiet i dzieci. 


Poszczególne "domki" przynależą do danej rodziny a wewnątrz podzielone są na piętra i mikroskopijne komórki w których magazynowano to co najcenniejsze: daktyle, zboża, warzywa.



i suszoną marchewkę :)




a tu poniżej, na deseczkach,  szczegółowy spis całego inwentarza


W spichlerzu, swoje miejsce miały też pszczoły.



 Do tych "domowej" roboty uli były transportowane i tu odbywała się cała misterna produkcja miodu .



Na samej górze ocalał wodociąg. Coś w rodzaju studni artezyjskiej. Do dzisiaj jest tam woda, sprawdziłam :)


Wysoko ?




mhmmmm :)

cdn ...