Recent Posts

niedziela, 13 grudnia 2015

Marrakesz - od zmierzchu do świtu


Historia ta zaczyna się o zmierzchu. Zimą, kiedy słońce ledwo co przedziera się przez zwarte budowle starego miasta i z trudem zagląda do wąskich uliczek, otulonych kramami z towarem wszelakim.
Plac niewolników godzina 17.00. Mała uliczna kawiarnia. W radiu amerykański jazz. Słońce jeszcze troszeczkę podświetla ręce pracujących. To kobiety, w rytm muzyki tłuką w moździerzach zielone liście henny.


Muzyka zagłusza wszystkie inne marokańskie dźwięki, nawet wyklucza muezina wzywającego na wieczorną modlitwę. Młodzi turyści "skądś tam" giną w oparach dymu z papierosów.
Czyżby odganiali złe duchy, tych przodków podglądanych teraz przez obiektyw aparatu fotograficznego?  
- Fantastically! Can you move a little bit because I want take a picture? 
 - Yes, I have already come out - I murmur to myself
I wyruszyłam .






Wszyscy śpią, stare domy oddychają równo i chłoną ziąb nocy. Pustka, tylko buszujące po śmietnikach koty biegają mi pod nogami :) To dobry moment dla poszukiwaczy fotograficznych przygód :)

Ranek zaś zaczyna się od mycia ( porannej toalety ulic), wieszania na hakach 1001 drobiazgów, które to na noc, zamykane są w mikro sklepikach.



A może trochę świeżych ziół  do herbaty? A ryby w czerwonej zalewie ? :) Kup ..no kup...




Gdy słonce sięga zenitu, życie w medynie wraca do łask, i toczy się tak jak zawsze: gwarnie i hałaśliwie i tak aż do zmierzchu. Historia zatacza koło, bo jak wiecie, sam Marrakesz ma kształt koła, zwieńczony wiekiem cyrkiem zwanym  "jemaa el fnaa" .




piątek, 19 czerwca 2015

O czym szumią drzewa arganowe czyli wyprawa badawcza po Maroku

Z notatnika Martini H.S.
04.06.2015 A.D., godz. 9.00 rano,Agadir, Maroko.



Za chwilę, pod „dowództwem” „Martinitours”, wyrusza badawcza ekspedycja, w najstarsze góry Maroka czyli Anty Atlas. Nasz rumak już czeka pięknie oporządzony.
Co będziemy badać ?
Wyprawa przebiega, w dużej mierze, przez niebezpieczne terytorium dzikich plemion Chleuch, trudniących się rozbojem. Jesteśmy wprawdzie ubezpieczeni, ale trzymajcie za nas kciuki i niech Bóg nas ma w opiece.
Jak będzie łączność, to na bieżąco będę dzielić się wynikami ekspedycji.Kiedy zapadł zmierz.. ( no właśnie co się podziało na trasie opiszę chwile później gdyż pora na małe co nieco) póki co muezin nawołuje na modlitwę...


Adaptację wiewiórek berberyjskich do granitowego podłoża skał oraz ważyć szum wiatru, aby jego nacisk nie zniszczył prastarych drzew arganowych, bo już wówczas nie opowiadałyby nam, tych swoich szumiących historii. Będziemy też penetrować – jak nam sołtys pozwoli – ufortyfikowane spichlerze na szczytach skał, aby oddzielić ziarno od plew.

******
Dzień pierwszy wyprawy.
Ciemno wszędzie, co to będzie?Co to będzie? Jesteśmy w miejscowości "Nigdzie", nie ma tego miejsca na mapie, ale my w tu jesteśmy. Pokonaliśmy pierwszy odcinek przemieszczając się przez terytorium rozbójników Chleuch, bez większych obrażeń, owszem trochę krwi się polało, ale z palca...

******


Ciąg dalszy do relacji z wczoraj....
Kiedy zapadł zmierzch i rozbójnicy pochowali się w swoich chatach, zaczęły wychodzić na żer czworonożni mieszkańcy gór.
Zaczęło się od jeżyka, który tuptał ile się w nóżkach na drugą stronę jezdni.
Potem drogę nam przebiegła gazela, a raczej przeparadowała, jakby zdumiona, ...popatrzyła i stwierdziła pewno, że jednak nic ciekawego, bo poszła sobie, na lepszy punkt widokowy:) ( jak widać na zdjęciu) 


A potem z krzaków wybiegło stado dzików. matka chroniąc dzieciaki spojrzała na nas zza kłów, gotowa do ataku...
Potem zając, pokicał ...
Aż w końcu zapadły zupełne ciemności i już nic nie widzieliśmy, nawet drogi.









*******
Wyprawa badawcza "Martinitours" przebiega spokojnie.
Świat domów z gliny: "kazb", otwiera się przed nami na oścież. Zdobywamy go powoli, smakując każdy zakręt, bratając się z tubylcami - rozbójnikami, bo wieść o nas poszła już w góry i póki co, drzwi ich domów otwarły się dla nas gościnnie.
Kobiety i prądu "pożyczyły" gdy nasze aparaty wysiadły i migdałami częstowały i na drogę worek dały! 
Obserwacje wiewiórek zostały jednak zakłócone przez barany....może jutro nam się poszczęści.





********

Poranek, trochę za zimny jak na lato w Afryce, bose stopy które wyszły ze śpiwora, wręcz zsiniały z zimna. Wokół, na ile wzrok sięga: góry i góry i „lasy” arganowe.
Podniosłam jeden palec, ten wskazujący, reszta jeszcze spała. Reszta palców mam na myśli, nie uczestników wyprawy. Wiało dobrze. Zapowiada się, iż to dzisiaj może być ten dzień, kiedy zaczniemy realizować badania nad wagą wiatru w stosunku do wytrzymałości drzew arganowych.
Po dłuższej chwili w naszym czołgu
-Słuchaj – mówię do kierowcy Hakima – zjedzmy z głównej drogi , będzie dłuższa ale czuje, iż tam wiatr nas gna...
Wyłonił się znienacka. Hop siup i już mamy go podziwiać, bo rozłożył się przed naszymi oczami w całej swej krasie, krasnej i rumianej, jak to większość budowli w Maroku, co powstały z gliny, czerwonej, jak ta krew co płynie w żyłach obecnie panującej dynastii.
Mam na myśli stary targ „souk” dla karawan zmierzających z Sahary do portu, ostoja i nadzieja na lepsze jutro dla tych, którzy nie padli łupem rozbójników.
- Nie do wiary... wszystko zniszczony, takie sukiennice... tylko wspomnienia zostały zagłębiam się w wymarłe i porośnięte trawą uliczki targu mamrocząc pod nosem, bo z jednej strony wioska z targiem wygląda, jakby chwile temu, w popłochu wszyscy uciekli, ale jak zaczniesz się zagłębiać i przyglądać tym wspaniałym niegdyś budowlom, to dojrzysz upływ czasu...
Trag pułapka dla obecnie przybywających, bo niby jest ale go nie ma...
Nagle ją zobaczyłam, wyłoniła się zza zakrętu ( ciąg dalszy jutro)






**********


(...) Nagle ją zobaczyłam, wyłoniła się zza zakrętu. Była tak stara, że gdy podeszłam bliżej aby dotknąć jej „skóry” mogłam włożyć pół palca w spękane szpary .. Koronę miała uniesioną wysoko, choć widać było, iż ramiona opadają coraz bardziej, jakby chciała się podtrzymać ziemi..Aby na nią spojrzeć, musiałam podnieść głowę, hen do góry.
- Salam alikum – przywitałam się
- Salam – zaszeleściła po dłuższej chwili - Dawno nikt do mnie nie zaglądał – zaszeleściła znowu- Karawany odeszły, nie wiem gdzie...ucichł gwar, zniknął barwny świat targowisk i okrzyków sprzedawców zachwalających towar. Zapach kadzideł i grillowanej koźliny. Wiatr, nie przynosi już do mnie zapachu perfum kobiet tańczących po nocy przy dźwiękach muzyki z Sahary.
Schowała gałązki za siebie i jakby się zmniejszyła przy tych wspomnieniach. Objęłam ją mocno, na ile się dało, pogładziłam po szorstkiej jak papier ścierny skórze, poczułam jej spalony przez słońce zapach.







Nagle się ożywiła, zaszeleściła znowu...
- Przy mnie zasiadali najstarsi przywódcy rodu, ich naradom nie było końca. Czasami, zamierałam w bezruchu, słuchając różnych teorii spiskowych, ile z nich doszło do skutku, nie wiem, nigdy stąd nie wyjechałam... Każdy tylko korzystał z mojej gościnności i odchodził.
Choć soki moje piło wielu.. Ileż z nich wyleczyłam z chorób rozmaitych. Ileż zwierząt wykarmiłam, iluż dałam schronienie... Zatrzęsła się całą. Czasami przychodzą do mnie strzygi Hesperydy, ale i one przestały otaczać mnie opieką, choć rodzę jeszcze owoce i dalej niejeden mógłby skorzystać z moich darów. Ale strzygi stare, przygłuche, ciągle wędrują, doglądają tylko te młódki, co to kozy po nich skaczą. Oby im korona z głowy nie spadła..
Tak naprawdę tylko wiatr mi został, to on mi o Was powiedział, to on mi Was przyniósł. (...)
- Hm!! Wiatr – wyrwało mi się - i zaczęłam się przez chwile zastanawiać, czy aby nie podpytać ją bardziej o te układy z wiatrem, ale wtem jej głośny szelest wyrwał mnie z zadumy.
Zostań ze mną...zostań...kusiła … (...)
-Co tu robisz! Wszędzie Cię szukam, spisz czy co ?
Hakim potrząsał mnie za rękaw. Wiesz że zraz zrobi się ciemno... a my pośrodku znowu pośrodku niczego...
-Rozmawiałam z drzewem – wymsknęło mi się
-Co ty mówisz? - zapytał
Nie nic...co tak cicho, nic nie słychać...gdzie wiatr... - mamrotałam dalej.
Chodź, dość już czasu tu starliśmy - pociągnął mnie mocno za rękę – coś ci pokaże...

(...)

Wiatr ucichł, powietrze zastygło w bezruchu, po prawej minęliśmy szkołę udekorowaną różnymi postaciami z bajki.
Mój skierował się w stronę białej kopuły meczetu.
Zobacz otwarte – i nie czekając na odpowiedz, weszłam do tej opuszczonej przez ludzi świątyni.



(…)
A potem pojechaliśmy szukać TEGO wiatru w polu
Po drodze mijając święte źródło z żółwiami.
Prowadziły nas drogowskazy upstrzone przez kulę rozbójników w związku z tym, wyprawa badawcza – zeszła poza wyznaczone ramy programu.


***********

Piątek, Maroko. Tafraoute. Anty Atlas.
Centrum miasteczka, kawiarnia z widokiem na postój taksówek i ulicę handlową, z tyłu kawiarni „centrum handlowe”.
Po 2 godzinach jazdy o świcie i o tak zwanym suchym pysku, w końcu herbata! ( W cieniu).
Oprócz nas jeszcze parę gości kawiarnianych.
Jeden w białym turbanie, drugi w żółtym.
Obydwoje w srebrnych obrączkach na palcu.
Z zza pazuchy wyciągnęli ciasto
i rozlali herbatę,
piją i jedzą w milczeniu.
Na nogach tradycyjne trepy w kolorze biszkoptowym, widać że wiele kilometrów przemierzyły
Cisza.
Obok, przy stoliku siadł kowboj.
Szerokie rondo kapelusza przykrywa jego zarośniętą twarz ,
widać tylko kłęby siwej już brody.
Otwiera buzię i zamyka prowadząc dialog ze sobą.
Po długiej chwili wstaje i z godnością ale i i pewno nonszalancją wychodzi, z pustą już szklanką po herbacie w ręce.
To nic że buty ma powiązane sznurkiem, a marynarka pamięta pewno jego historie z młodości..
Piątek to dzień, kiedy muezin z meczetu, nawołuje na modlitwę ile sił w płucach. To dzień rodzinny i to dzień spożywania „kuskus” / kaszy z różnymi dodatkami, warzywa plus mięso, podroby, lub co tam kto w domu ma, lub po prostu kasza z maślanką/.
- Dzisiaj jemy na mieście – decyduję – idź, poszukaj gdzie dają kuskus a ja zrobię w końcu ten raport o wiewiórkach.
Po dłuższej chwili kiedy ze złością kreśliłam w notesie, iż wiewiórki są zaadaptowane do podłoża ale nie można stwierdzić na w jakim stopniu, gdyż za szybko machają ogonkami, usłyszałam Hakima:
- Tu nie ma co jeść
- Jak to nie ma, to Tafraoute a nie bezdroża gór, musi być
- Nie ma! Wykrzyknął – szukałem wszędzie – tam na rogu jest, kasza z wody z rozgotowaną breją zwaną kuskus i stara wysuszona wołowina...To już lepszych chleb z sardynkami z puszki.
- Tak...
- A jak tam raport z badań – zapytał – dokończymy na trasie?
- Pryh! - fuknęłam – to może nałapmy tych wiewiórek i je zjedzmy, jak to niektórzy ponoć tutaj robią. Kuskus z wiewiórkami!







Im dalej od Tafraoute na wschód, tym bardziej krajobraz robi się ujednolicony kolorystycznie. Wioski rodowe, budowane w stylu orlich gniazd, „dyndały” na wzgórzach. Czasami ta monochromia barw upstrzona była siwym betonem. Domy z pustaków próbowały się „przytulić” do tych starych z gliny. Ale najwyraźniej związki te są bardzo niedopasowane, bo beton ciągle odstawał.
No cóż lokalna awangarda!
Napisy na szyldach informacyjnych przy drodze, przypominały nam, iż dalej przemierzamy dziki świat rozbójników z plemion Chleuch!
Jednym urozmaiceniem na trasie były kozy i te „świstające” tu i ówdzie szaro – brązowo – białe ogonki wiewiórek . Zaczęłam je gonić wzrokiem, aby osiągnąć swój cel i zakreślić stopień adaptacji.
Nie, nie zjadłam ich, ale za to określiłam aparatem fotograficznym, stopień dopasowania do podłoża pewnej psotnicy!
(…)
Pomimo wielu godzin spędzonych wśród wiewiórek, moje serce rozedrgane było. Wołał mnie znowu wiatr, ciągnął i pchał na pustynie...I nawet jego słodki świst w konarach drzew migdałowych / bo takie nam ostatnio zaczęły towarzyszyć/ nie uspokajała mnie ….


***********

(...) Wiatr pchał nas prosto w objęcia Sahary.
Zatrzymaliśmy się na jej skrawku, w małej wiosce na szlaku karawan, która przez jakiś czas była moim „domem”. Dalej jest, to poprzez Psa Który Spadł Z Nieba, wraz z deszczem ( opowiem, na pewno opowiem, ale teraz ognisko przygasa więc innym razem).
Mój dom tutaj to hotel - „Riad Naana” ( Ogrody Mięty) dawno o nim nie pisałam. Teraz też nie pora, choć schronienia znowu użyczył i mogłam, jak za starych dobrych czasów obejrzeć niebo w tafli wody.. i pomachać z okna Marabutowi, świętemu, którego – o wybacz mi!- imienia jak zwykle nie pamiętam.
I jak zazwyczaj, kiedy otwieram drzwi mojej twierdzy, wyje i miota się wiatr, przynosząc kłęby piachu z pobliskiej „plaży miejskiej”.



Kiedy zrobiło się późne popołudnie, wyruszamy na piknik! Przez suche koryto rzeki pod akację!
Jeszcze suche, bo deszcz przywieźliśmy ze sobą! Raduję się serce, raduje się spękana ziemia. Deszcz pokropił i … zniknął po chwili.
(...)
Najpierw góry Jebel Bani pokryły się biała mgłą, unoszonego przez wiatr piasku. Z daleka, spod naszej akacji, wyglądały jakby miały założoną czapkę z owczej wełny ..
Lahcen, jak już naznosił połamanych patyków na podpałkę, zaparzył herbatę, to zabrał się za tłuczenie głowy, mam na myśli: głowę cukru, bo swoja obwiązał czarnym turbanem.
Jak już utłukł ile trzeba tego cukru, zasiadł wygodnie i spokojnie rozlewał herbatę do szklanek.
Jak gdyby nigdy nic...jakby to co się działo na horyzoncie, było fatamorganą.
I dokładnie wtedy, kiedy zaczęłam kroić karmelowy batonik, i część schowałam ukradkiem w ustach, Hakim krzyknął: zobaczcie idzie prosto na nas!!
I faktycznie, tak było...szła..
Skłębiona i żółta chmura piasku, wirowała , kręciła trąby w tempie stawiającym nas wszystkich na nogi jak z bicza strzelił!
Szklanki! Buty! Poduchy!
Cały nasz piknikowy dobytek dosłownie biegł w naszych rękach do samochodu, do „schronu” . Wiatr z piaskiem „lizał” szorstkim językiem szyby, a my patrząc jak otula nas swym turbanem dopiliśmy nasza herbatę....w samochodzie.
I pojawiły się kolory – po burzy zawsze wychodzą czy to kwiaty na pustyni czy kobiet na drogę...












***********
Byliśmy tu długo, może za długo. O upływie czasu świadczy chociażby ilość pyłu na naszych ciałach, ubraniach. Pięty, powoli zaczęły się upodabniać do spękanej i suchej ziemi po której chodziły. Ręce, zrobiły się szorstkie jak te ziarnka piasku, które wkradały się wszędzie
A wiatr, który nas tu przywiał, no cóż... nie oszczędzał się, figlował i psocił w najlepsze. Najwyraźniej wielkie przestrzenie to dla niego raj do baraszkowania bo czuł się tutaj jak przysłowiowa ryba w … wodzie. Dmuchał ile sił w płucach.
W południe jego „oddech” był jak rozżarzone węgle ale wieczorem nastrajał się romantycznie, może pod wpływem mrugających gwiazd, chłodził nasze twarze i bawił się kosmykami włosów i dosłownie kołysał do snu dmuchając na nas przyjemnych chłodem.
Drzewa tutaj, nic sobie nie robiły z wagi jego podmuchów, więc nie było co mierzyć. Akacje nastroszone, jeżyły swoje kolce, zaś łodygi palm stały jak słupy, wystawiając czuprynę do czesania, a wiatr pięknie nimi szeleścił.
Urozmaiceniem suchego krajobrazu są kobiety w swoich kolorowych ubraniach. Z daleka wyglądają ja kwiaty, kiedy przechadzają się po skalistej popękanej ziemi. Przynoszą życie.
Czas bez pracy pochłonął nas do reszty, ile go upłynęło? Trudno powiedzieć, gdyż zegar tutaj bije inaczej. Wolnej. Swobodniej. Wyznaczały go krople spadającej herbaty do maleńkich szklanek. (…)

W hotelu – kazbie ( twierdza) „ Riad Naana” czasu w ogóle nie mogłam namierzyć, tafla wody w basenie przestała się marszczyć. Zamknięte pokoje przestały wręcz oddychać. Nawet muchy nie czepiały się niebieskich siatek w oknach. ( Tu kolor niebieski nie ma znaczenia, jak jest sezon na muchy to i tak przylatują ;). Zioła w donicach zastygły w pionie, w oczekiwaniu na wieczorne krople wody, a palmy...no cóż, za młode jeszcze aby szumieć.
Kiedy odszedł „Pies Który Spadł z Nieba” wszystko tu zamarło. Miejsce to jest nieruchomym obrazem, albo bardziej sceną w teatrze, gdyż co jakiś czas przychodzą aktorzy, zmieniają się dekoracje, ale cła reszta jest sztywną konstrukcją która tylko trzyma się suchego i skalistego podłoża.
Wróci?
(...)
Pojechałam mieszkać do nomadów. Tuż obok ich tymczasowych stanowisk mieszkalnych powstał nasz LUX CAMP, biwak na pustyni. Tutaj słońce szybko nas wybudza ze snu. Odgłosy poranka to śpiewne rozmowy kobiet ciągnących wodę ze studni, porykiwanie zniecierpliwionych osiołków, śmiechy biegających dzieci . Niby nie ma nic a tyle się dzieje. I pewno byśmy tak zlegli na dłużej, gdyby nie WIATR.

Jego intensywny szum w gałęziach palm, przypomniał nam że czas wracać do pracy i kontynuować badania, tym bardziej, iż przed nami niedostępne spichlerze, grobowe świętych i świat Ludzi Wolnych – Imazighen