My ludzie czasami jesteśmy przekupni i zachłanni. Niektóre zwierzęta też. np. mój pies :)
Lubimy mieć dobrze zorganizowane zaplecze i ciągle się czegoś boimy. Często ze strachu, ofiarujemy coś komuś w nadziei na lepsze życie, albo na raj po śmierci. I tak jest od zarania. Niektórzy mówią, że to tradycja. Może gdybyśmy nie byli ludźmi, było by nam prościej żyć? :)
31.09.2017 kalendarza słonecznego. Maroko.
- Ojej! Biedne baranki, czy oni naprawdę bede je zabijać ?Jak tak można! Nie ma tu jakiejś instytucji aby tego zakazała?
- Nie mogę na to patrzeć, toż to barbarzyństwo !
- Jak oni mogą je tak trzymać w samochodzie?
A ja zaś mówię Wam tak: jak jeszcze kiedyś będziecie mieli okazje wybrać do Maroka i traficie na religijne święto ofiarowania, to proszę, spójrzcie "szerokokątnie" na otaczający Was świat , zanim zaczniecie pytać.
Można również sobie pomarzyć, że może kiedyś, człowiek przestanie odbierać tak dosłownie te prastare zwyczaje... Zamiast zabijać masowo karpie, barany, krowy, psy, może moglibyśmy składać inne wota ofiarne?
Tymczasem (...)
W Maroku wszystko jest wystawione na pokaz. Życie i Śmierć na ulicy. Rzadko się wchodzi gdzieś do środka a to co widać, buduje nam atmosferę danego miejsca.
Mee...meee..beee.. - od kilku dni otaczają mnie barany.
Są wszędzie. Na dachach samochodów, w bagażnikach, na rowerach, prowadzone na sznurku, przywiązane do drzewa, na dachu domu, w kuchni, na patio. Gdzie by się człowiek nie obrócił widzi barany :). To znak, że zbliża się święto ofiarowania Ait El Kabir.
W Koranie o nim piszą tak:
(...)Abraham miał pewnej nocy proroczy sen. Powiedział do Ismaila:
"'Synu mój! Oto wiedziałem siebie we śnie zabijającego ciebie na ofiarę. Rozważ więc co o tym myślisz?' Powiedział: 'O mój ojcze! Czyń co ci nakazano! Ty mnie znajdziesz cierpliwym jeśli tak zechce Bóg!'
A kiedy obaj poddali się całkowicie i kiedy on położył go twarzą na ziemię,
Zawołaliśmy do niego: 'Abrahamie!
Widzenie we śnie wziąłeś za prawdę. W ten sposób nagradzamy tych którzy czynią dobro!'"
(Qur'an, 37:103)
I tak oto z "krzaków" wyszła owca i została poświęcona zamiast Ismaila. Ot cała historia, która z czasem stała się tradycją i religijnym świętem.
W Maroku, corocznie, wierni składają w ofierze miliony baranów. Każdy ojciec, który ma syna, zabija własnymi rękami (lub wynajmuje w tym celu profesjonalistów rzeźników), co najmniej jednego barana, zależy jak liczna jest jego rodzina. Tym, których nie stać na barana, bo to dość droga "ofiara" , ok 200 euro liczą sobie na dobrą sztukę na marokańskich targach, daję się "kawałek" lub zaprasza na ucztę ubogich sąsiadów.
Tyle faktów a jak w praktyce ?
Tydzień przed świętem, szczególnie Ci co mieszkają w mieście, zwożą zawczasu barany ( żywe) do domu. Przed supermarketami można zaleźć boxy z baranami w promocyjnych cenach.
Na boiskach przed blokami rozkładają się tymczasowe targi baranie.
Wszędzie unosi się słoma i sianko i specyficzny zapach. Mona od razu kupić inne potrzebne "atrybuty" na to święto, jak np: węgiel drzewny do grilla, czy ostre noże, a jak nie są ostre, to od razu naostrzyć. Atmosfera, jak to przed świętami - gorąca!
A to u mnie na osiedlu dwa barany pilnowane całą dobę przez rodzinę właścicieli na zmianę :)
Szał zakupów panuje w całym Maroku, należy się zaopatrzyć na dni....no własnie, nie wiadomo na ile, święta trwają zaledwie 3 dni, ale potem należy jeszcze z tych świat wrócić do domu, a i jeszcze odpocząć po świętach a może wybrać resztki urlopu..nie wiadomo co i kiedy będzie otwarte, więc magazynuje się jedzenie na zapas.
Pracują jedynie restauracje w hotelach dla turystów i parę sklepów z pamiątkami :)
A tymczasem:
- Zapraszam Cie na święto Barana to mojej rodziny na wieś! - oznajmił kolega
- Jak to ? Mam jechać na święto Barana.. - pytam niedowierzająco,
ale pojedziemy z baranami? co mam kupić ? - zaczęłam gorączkowo zalewać go pytaniami
- haha! Nie mój ojciec kupił już barana, pojedziemy z Twoim psem :) bedą to dla niego wakacje!
- hura!
A oto jak wyglądało to święto w malutkim "duarze" wiosce w górach Atlasu, wśród rodziny z plemienia Ait Amar.
Najpierw była cisza. Dzień przed świętami 400 km, to jazda przez opustoszałe przez ludzi miasteczka ( wszyscy już gdzieś się pochowali po domach lub wyjechali do rodzin) i przez puste drogi.
Atmosfera trochę jak z filmu grozy, bo czuje się w powietrzu czas wyczekiwania...I ta przejmująca cisza w gwarnym zazwyczaj Maroku.
Chcę jeść - marudzę
Nie ma jedzenia - odpowiada - musimy zdążyć na 9.00 rano, po modlitwie w meczcie i po śniadaniu, najpierw król zabija brana a potem cała reszta :)
Wioska składa się z kilkudziesięciu domów, jest meczet i cmentarz. Zdążyliśmy! Odświętnie ubrani na biało mężczyźni wyszli już z meczetu, składają sobie życzenia i idą szybko do domu.
A w domu mojego kolegi czeka na nas zastawiony stół. Nie, jeszcze nie baranim mięsem, tylko domowym masłem, ciepłym ryżem polanym miodem, pachnącym chlebem, oliwą, migdałami i mocną jak życie herbatą z cukrem :)
Jak już uporałam się z ceremonią witania wszystkich i całowania po rękach, zdejmuję buty aby nie pobrudzić przepięknego, kolorowego dywanu wykonanego przez matkę mojego kolegi i zabieram się do jedzenia. Ponieważ jestem gościem, cały czas każdy podtyka mi pod nos różne smakołyki, a możne kawy? - słyszę.
- Podaj w filiżance - bo ona tak pije- krzyczy do swojej siostry mój kolega. Robię się czerwona jak burak ( na marokańskiej wsi nie pija się kawy w filiżankach...) i pękam z przejedzenia. A teraz czas na barana!
Zabijaniem i ćwiartowaniem zajmuje się męska część rodziny, kobiet robią w tym czasie chleb.
Ale jaki chleb! Najlepszy jaki jadłam, mają swoje zboże, sami mielą i wypiekają w tradycyjnym glinianym piecu, przyklejając surowe placki do ściany chleba aby był cieniutki.
Prawdziwy "tafarnute" !
Zapomniałam o barnie...jak już wyszłam z "piekarni", był obdarty ze skóry i przygotowany do ćwiartowania.
Co będziemy teraz robić ? - pytam
Jeść - przez cały dzień jeść "baranią ofiarę", zaczynamy od podrobów! Wątróbka przekładania tłuszczem baranim i grillowana, potem szaszłyki baranie, potem "tajin" barani...
- Oj...a jak ktoś nie je mięsa?
- To ma post, tak jak moja siostra :) :) :)
Ha! Czyli nie trzeba jeść barana, ale można chociaż symboliczne skubnąć, takie łamanie się "mięsem" - dodaje już w myślałam sama do siebie.
Dzień ofiarowania był inny niż myślałam. Spodziewałam się rozlewu krwi, zapachu śmierci i wrzasku zabijanych zwierząt.
A to wszystko odbyło się tak szybko i gdyby nie ten baran na stole to bym nie uwierzyła że jestem na Święcie Ofiarowania Barana.
W niektórych rejonach Maroka, zależy od plemion, obchodzi się zwyczajowy "Bujlud" , kiedy prowadzący maskaradę przebiera się w skórę zabitego zwierzęcia...ale to inna historia, innym razem, bo czas wracać.
W drodze powrotnej piknik pod starym drzewem arganowym, które by pewno inną historie ofiarowania nam opowiedziało, z dawnych tradycji tubylców, kiedy to wota ofiarne składało się z małych zwierząt aby np. uciszyć wiatr, udobruchać skały...
A teraz w naszym piknikowym manu:
- szaszłyki branie i najlepsza na świecie herbata " z ogniska" .